Warto przy tej okazji pamiętać, że na początku ten ruch rozwijał się tak bardzo energicznie dzięki realnej solidarności, tej przez małe „s” między ludźmi, wielkiej nadziei i entuzjazmie wynikającym z oczekiwanej zmiany. Byliśmy my i oni, i ci „oni” zaczęli realnie obawiać się, że sytuacja wymknie im się spod kontroli. Stąd te dwa kluczowe ruchu, czyli zdławienie oporu oraz selekcja opozycji na tę „radykalną” (niebezpieczną dla komunistów, ich losu, władzy i bogactwa) i tę „konstruktywną”. Dokładnie ten podział opisują historycy, ale do dziś może zobaczyć to każdy z nas. Politycy odwołujący się do nurtu antykomunistycznego i „Solidarności” można łatwo podzielić na tych, co się z „wrogiem” dogadali albo z nim współpracowali i na tych, co nie zdradzili pragnienia wolności i mają go w sobie do dziś, gdy wyzwania są inne, acz sprowadzają się do tych samych pytań o suwerenność państwa i wolność obywateli. Jedni chcieli gen. Wojciecha Jaruzelskiego, Czesława Kiszczaka i innych odpowiedzialnych za stan wojenny skazać, a drudzy ich bronili, zapraszali na salony, a później z honorami pochowali.
Reklama
Od dwóch lat dzień 13 grudnia kojarzy się również z nowym rządem, utworzonym z koalicji kilku partii, które same „napompowały” ten dzień, sugerując, że zmiana władzy była momentem przełomowym dla obywateli, w dobrym tego słowa znaczeniu oczywiście. I jak zwykle, gdy zbyt się pompuje oczekiwania, tym większe po zderzeniu z rzeczywistością – rozczarowanie obywateli. I to z każdej strony, bo ci, którzy oczekiwali poprawy zwykłego losu, dostali jego pogorszenie, a ci co liczyli na kadencję krwawych noży i zdjęcia Jarosława Kaczyńskiego odwożonego do zakładu karnego, dostali kolejne przedstawienia wykorzystywanej politycznie do granic prokuratury, bo nikt z obozu władzy nie ma odwagi przyznać, że te liczne „afery”, były de facto wykreowane, po prostu dęte. Celem tej kreacji, zresztą podobnie jak obietnic bez pokrycia było jedynie zdobycie władzy, dla samej władzy, a jej utrzymanie, z racji ego liderów koalicji rządzącej i różnych interesów zamieniło się już w totalne zarządzanie liczbą stołków i wewnętrznymi wojenkami, zamiast rządzenia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reguły gry
Ode mnie powiem tylko, że mając konserwatywne poglądy, bliższe chrześcijańskiemu nauczaniu, niż lewicowej ideologii, czy nihilizmowi – w pełni szanuję demokrację, w związku z czym nigdy moim problemem nie był fakt wymiany ekip rządzących, ale w ciągu ostatnich dwóch lat obserwuję sytuację niespotykaną do tej pory w III RP. Mamy oto ekipę, która obiecała bardzo wiele, zawarła „gruby” kontrakt, podpisała umowę z Polakami, a okazała się wykonawcą, który umowy nie zrealizował nawet w części, a i tak uważa, że nie musi za to odpowiadać. Pytania o niespełnione obietnice i kolejne porażki, czy afery w sferze społecznej, gospodarki, bezpieczeństwa, prawa, polityki zagranicznej i zdrowotnej – zakrzykuje kolejnymi tematami zastępczymi z rozdziału „rozliczenia”, które de facto są jakimś tańcem zemsty i wydumanych zarzutów. Jak to się ma do potrzeb obywateli? Nijak, ale że niesie za sobą wystarczającą dawkę emocji, to zajmuje trochę publikę, która z kolei nie ma czasu wtedy na zainteresowanie się tym co robi lub nie robi władza. A gdy nawet znajduje taki moment, za chwilę zostaje zasypana propagandą sukcesu, gdzie rządzący chwalą się… dokonaniami poprzedników, „okradając” ich politycznie z ich zasług.
Reklama
Już samo spełnianie obietnic zostało za pomocą manipulacji przedstawione jako coś zdrożnego, najpierw za rządów Prawa i Sprawiedliwości, gdy ugrupowanie Jarosława Kaczyńskiego atakowane było za „przekupstwo” (tak jakby realizowany kontrakt z wyborcami nie był kwintesencją demokracji, tylko jej „wrogiem”), a teraz wykorzystywanie funduszy publicznych do poprawy losu obywateli (wozy strażackie, czy ośrodki) staje się największym przestępstwem, bo przecież tym jest stawianie zarzutów kierowania i brania udziału w „zorganizowanej grupie przestępczej”. Tak dziś przedstawiana jest pomoc z Funduszu Sprawiedliwości, która rzeczywiście w niektórych wypadkach trafiała do regionów, w których o głosy zabiegali decydenci i ich frakcja, ale to nadal nie jest przywłaszczenie publicznego grosza, czy kradzież do własnej kieszeni, a przecież jako taka jest prezentowana w rządowej propagandzie. Niesie to za sobą co najmniej cztery korzystne dla obecnej ekipy władzy skutki: zajmuje uwagę obywateli, rozkręcając ich emocje, ustawia opozycję w roli „złodziei”, osłabiając jej potencjał do zastąpienia w przyszłości koalicji 13 grudnia, zmienia o 180 stopni standardy podejścia obywateli do obietnic wyborczych i „załatwiania” im ich potrzeb przez polityków u władzy oraz buduje atmosferę grozy wśród zwykłych urzędników, na zasadzie „gdy rządzi PiS najlepiej nic nie róbcie, żeby nie mieć kłopotów w przyszłości”.
A co w zamian? W relacjach z Ukrainą nie ma już ani sympatii, ani interesów, ze strony Berlina chłód i lekceważenie, resztka wsparcia (oczywiście tylko dla swoich kolegów z Warszawy) płynie z Brukseli, ale i tam wdrażanie paktów migracyjnych, dealu z Mercosur, Zielonego Ładu czy pomysłów cenzorskich idzie w najlepsze. Doszliśmy do punktu, gdzie premier jest ignorowany i pomijany nawet przez tych w UE, którzy powinni chcieć w niego politycznie inwestować, a w Stanach Zjednoczonych obecny rząd nie ma ani szacunku, ani posłuchu i premier sam musi prosić prezydenta, żeby go wsparł, bo ten ma dobry kontakt z prezydentem Donaldem Trumpem, a Donald Tusk nie. Sam jest temu winny, bo zamiast brać przykład z innych antytrumpowych polityków europejskich, gadał na byłego prezydenta USA głupoty na partyjnych wiecach, a później gdy Trump do władzy wrócił, musiał swój własny język połykać, a i tak było za późno.
W polityce krajowej też „padaka”, budżet rozwalony, gospodarka leży, wiarygodność na rynkach spada, firmy upadają, bezrobocie rośnie, podobnie jak (mimo sztuczek GUS) realne ceny podstawowych produktów, emerytury spadają, jakość usług medycznych także, podobnie poziom innowacyjności, a duże inwestycje albo są blokowane albo zwijane. To wszystko na własne życzenie, bo gdy władzy się nie chce albo (przez naciski i uwikłanie zagraniczne) nie może, to państwo nie stoi w miejscu, tylko się cofa. Podobnie się ma kwestia organów państwowych, który przez politykę niszczenia tych, które są od rządu niezależne, wszystkie tracą, bo respekt obywateli do instytucji z polskim orzełkiem przy nazwie spada.
Gdzie się nie obejrzeć tam kryzys, w tym tożsamości, wiary, wartości i edukacji, bo dziś łatwiej stworzyć opłacalnego produkcyjnie niewolnika, niż inwestować w mądrego i oddanego krajowi obywatela. I to wszystko co opisałem jest tylko częścią oceny skutków ostatnich lat, które jak to znane już w całej Polsce serduszko największej partii rządzącej: błyszczące i pulchne na zewnątrz, ale puste w środku. Taką nam przyszło obchodzić rocznicę…
